i wszystko nie tak… muszę do Pl niespodziewanie jechać, bo ciołki nie zrobili mi wizy porządnie… musimy się nagle przeprowadzić, chociaż termin nie pasuje nam zupełnie… a to też z winy jakiegoś biurotruka…. niby wszystko tutaj jest, funkcjonuje, działa do przodu, ale to takie pozorne, niemrawe i na koniec zawsze zostaje rozczarowanie, bo efekt nie jest zgodny z oczekiwaniami… na początku było to dość zaskakujące i może nawet przez to ekscytujące, ale teraz sama się boję, że wpadam też w taką beznadziejną, szarą otchłań, wciąga mnie i wciąga,,, tak nienawidzę PRL-u, który tak nas ograniczał i w sumie ograniczył, a teraz żyję w samym środku tego kuriozum… podobno Amerykanie mówią: „jeżeli zycie daje Ci cytryny, to zrób sobie lemoniadę”… muszę jakiś pomysł na ta lemoniadę znaleźć, bo cytryn tutaj dostatek….
i w takim klimacie się zasłuchuję, bo nieźle buja a i słowa pasują do mojego nastroju… co prawda A mówi, że to „siara”, ale dzisiaj mi ta „siara” bardzo pasuje… : )